piątek, 13 kwietnia 2018

Ziemia Obiecana - Grecja


Uchodźca – dla większości użytkowników języka polskiego obrzydliwie brzmiące słowo. Wywołujące prawie tak negatywne emocje jak Żyd, sraczka czy miesiączka. Rozmowę na temat uchodźców wypada zacząć od określenia definicji słowa Uchodźca. Encyklopedia PWN mówi, że uchodźca to:
Osoba prześladowana ze względu na: poglądy polityczne, rasę, religię, przynależność do szczególnej grupy społecznej, narodowościowej w swym państwie ojczystym, przebywająca poza terytorium tego państwa i nie mogąca skorzystać ze sprawowanej przez nie ochrony (dodatkową przesłanką jest indywidualna obawa przed prześladowaniem).
Ani ta ani żadna inna definicja nie jest na tyle jasna, żeby ułatwić dyskusję, która się toczy na temat przyjmowania uchodźców w Polsce. W dyskusji podważane są argumenty kto jest uchodźcą, dokąd, po co i na jak długo ma uciekać. Jedna z definicji mówi, że uchodźca to osoba, która ucieka z powodów wymienionych powyżej ze swojego ojczystego kraju do pierwszego bezpiecznego kraju. Czy Turcja jest bezpieczna dla Syryjczyków, Jezydów lub Kurdów? Czy Tunezyjczyk albo Algierczyk w ogóle spełnia te kryteria? Pytań jest dużo więcej, pewnie tyle co uchodźców, a wg danych UNHCR jest ich obecnie około 22,5 mln na całym świecie. Są kraje, które pękają w szwach od uchodźców z sąsiednich krajów. Np. w Libanie, który ma nieco ponad 6 mln mieszkańców przebywa obecnie około 1 mln uchodźców z Syrii. To tak jakby w Polsce było prawie 7 mln uchodźców z Ukrainy. Podobno jest ich milion, przynajmniej jeszcze niedawno mówiła tak strona rządowa podczas debaty o relokacji uchodźców w Europie. Jednak wg wszelkich definicji w większości nie są to w uchodźcy, a imigranci zarobkowi szukający lepszego życia w Polsce, tak samo jak Polacy w Wielkiej Brytanii, Niemczech czy w Norwegii. Swoją drogą w 4 milionowej Norwegii jest nas oficjalnie ponad 100 tysięcy. Czyli na osobę mniej więcej tyle, ile Ukraińskich pracowników w Polsce.


Syryjscy uchodźcy w obozach przejściowych mają o tyle łatwiej, że z automatu spełniają wszelkie kryteria rejestracyjne. Nie ma w tej chwili w Syrii miejsca, w którym jest dla kogokolwiek bez względu na religię i poglądy polityczne bezpiecznie. Problemem jest to, czy dla Syryjczyków Turcja jako najbliższy sąsiad jest bezpiecznym miejscem. Turcja, która niechętnie przyjmuje kolejnych przybyszy zza południowej granicy, a ma ich już u siebie prawie 3 mln. Wg ostatnich ustaleń między Turcją, a Unią Europejską, w zamian za opiekowanie się uchodźcami u siebie oraz pilnowanie granicy morskiej, żeby nikogo nielegalnie nie wypuszczać, Turcja dostała potężne pieniądze oraz obietnice rozmów o zniesieniu wiz dla Turków podróżujących do Europy. Dzień po tym jak Donald Tusk oświadczył tureckiemu premierowi Erdoganowi, że warunek finansowy zostanie spełniony, ale z wizami Europa się chwilę wstrzyma, w kierunku Greckiego Lesvos popłynęło 18 łodzi z około 700 uchodźcami na pokładzie. Co prawda 10 z nich udało się zatrzymać jeszcze na tureckich wodach, ale 8 łodzi jednego dnia u wybrzeża Europy to i tak spory wynik jak na ostatnie czasy i warunki pogodowe.


Wracając do znaczenia słowa uchodźca. Prawie każdemu z nas na dźwięk tego słowa lub widok tego wyrazu przed oczami rysują się obrazki płonących opon w Calais, nocy Sylwestrowej w Kolonii, bijatyk i dzikich kłótni w obozach przejściowych pokazywanych w urywkach telewizyjnych największych stacji. To niewątpliwie prawda i z całą odpowiedzialnością należy przyznać, że niektórzy z tych „byczków” jak zwykło się ich nazywać w niektórych mediach, są zdesperowanymi chłopakami z traumą życiową, której nikomu nie życzę. Wielu z nich to zwykłe złodziejaszki i bandyci, którzy uciekli przed odpowiedzialnością karną np. w Maroku, lub Tunezji. Sam miałem okazję obserwować z bliska ekscesy pewnego Tunezyjczyka w stolicy Lesvos, Mitilini. Jego relacje z innymi uchodźcami są niejasne i dużo w nich tajemniczej aktywności. Jako fotoreporter wiem, że w mediach „sprzedają się”, a ostatnio „klikają się” tylko dramatyczne obrazki, gdzie jest jakaś akcja (rzucanie kamieniami, płonący śmietnik, krzyczący ludzie, dużo ruchu). Żaden dziennik telewizyjny nie pokaże spokojnego, tradycyjnego Jezydzkiego obiadu, gdzie gość w domu jest największą świętością i należy mu służyć tak, żeby był zadowolony. Lepiej sprzedadzą się dzikie hordy bezdomnych w kartonowym miasteczku pod dworcem w Rzymie. I to i to jest prawdą. Nikt nie będzie zainteresowany opisaniem gościnności syryjskiego uchodźcy, który w 12 metrowym pokoiku zawierającym kuchnie i sypialnie, był w stanie zagospodarować trochę miejsca i kilka koców, żebym miał w miarę komfortowe warunki do spania. Nie mówiąc o tym, że w tym pokoiku mieszka już dwóch innych syryjskich uchodźców. Proporcje są oczywiście na korzyść tych dobrych, ale negatywny przekaz bardziej przebija się do opinii publicznej.



Od jakiegoś czasu straciłem jakąkolwiek wiarę w przekaz medialny każdej ze stron, aczkolwiek ciekawość jest silniejsza i bardzo zależy mi na tym, żeby poznawać relacje osób w sposób bezpośredni. Interesuje mnie poznawanie problemu od wewnątrz. Nie jestem zainteresowany komunikatami rządu Greckiego, Frontexu, NGOsów oraz UNHCR. Każdy prowadzi swoją grę i propagandę. Pokazują to co chcą, naginają jak się da i oczywiście każdy pisze o sobie jako o najważniejszej organizacji, bez której wszystko by się zawaliło. Dla mnie wartością jest poznawanie relacji ludzi i oglądanie z bliska mechanizmów, które działają wewnątrz miejsc z których wszyscy chcą jak najszybciej uciec.



Bycie freelancerem, przynajmniej w moim przypadku nie jest najbardziej dochodowym zajęciem. Dlatego jak zwykle budżet na wyjazd był bardzo ograniczony i każdą wydaną monetę rzeba było ogądać z obu stron. Zresztą zauważyłem, że jest to cecha organiczna chyba dla wszystkich polaków. Oglądanie cen, przeliczanie na złotówki, szukanie lepszych okazji, chodzenie od knajpy do knajpy, żeby znaleźć najtańszą itd. Co jest powodem tej sytuacji każdy wie, permanentny brak pieniędzy oraz życie na granicy opłacalności. Wszelkie zobowiązania finansowe są zawsze na styk i jeśli jakiś klocek naszego indywidualnego mechanizmu finansowego odpadnie, cała machina się zawala. Strach i brak funduszy na rozwój zarówno osobisty jak i materialny to permanentny problem naszej nacji w III/IV RP. Brak możliwości mieszkania w hotelu i brak jakiejkolwiek redakcji lub agencji, która by pomogła w zbieraniu informacji powoduje konieczność kombinowania, co często przekłada się na zbliżenie się do bohaterów swoich zdjęć. Tak było i w tym przypadku. Dzięki kontaktowi zdobytemu w zeszłym roku w Iraku, dostałem możliwość spania w małym pokoiku zajmowanym przez kilku uchodźców z bliskiego wschodu. Dzięki temu mogłem spędzić dużo więcej czasu na rozmowach o tym czym jest szczęście oraz wolność. Mogłem uczestniczyć w zbiorowym oglądaniu zdjęć z Syrii sprzed wojny i słuchać westchnień moich nowych przyjaciół. Mogłem również posłuchać uchodźczych historii z pierwszej ręki i ze wszystkimi szczegółami. Wiele z tych historii jest szokujących i aż trudno je przełożyć na nasze polskie wydawało by się, byle jakie warunki, które w odniesieniu do tego co można usłyszeć z ust uchodźców są wybitnie luksusowe.



Współczesne uchodźstwo nie wygląda jak dawniej. Przyzwyczailiśmy się do niegdysiejszych obrazków exodusu Tutsi i Hutu oraz Albańskich Kosowian w latach 90-tych. To były inne czasy. Infrastruktura była na dużo gorszym poziomie i przede wszystkim byliśmy przed rewolucją informacyjną i rozwojem internetu. Współczesny uchodźca nadal nie ma niczego większego niż to co mógł wziąć ze sobą do pontonu wsiadając do niego na tureckim wybrzeżu. Oczywiście każdy bierze ze sobą swój telefon, każdy ma przy sobie gotówkę, żeby opłacić kolejnych przemytników i w razie potrzeby lewe dokumenty. Współczesnym problemem nie jest ubóstwo i głód. Współczesnym problemem jest brat możliwości decydowania o swoim losie oraz rozłąka z bliskimi. To, że ktoś jest uchodźcą nie znaczy, że jest biedny. Przepłynięcie kilkunastu kilometrów morza Egejskiego kosztuje 1000 EUR, a żeby dostać się na wybrzeże trzeba jeszcze często przejechać kilka krajów i nielegalnie przekroczyć kilka granic. Samo oczekiwanie na przeprawę przez morze potrafi kosztować fortunę. Jeden z moich rozmówców czekał w hotelu w Izmirze przez miesiąc, gdzie każdy dzień zakwaterowania kosztuje 50 EUR. W międzyczasie przemytnik, który wziął zaliczkę na przeprawę zniknął i trzeba było szukać nowego i na nowo ponosić koszty przeprawy do Grecji. Rzadko kiedy udaje się za pierwszym razem. Często łodzie są zatrzymywane przez turecką straż przybrzeżną i uchodźcy są cofani na ląd. Turcja nie ma pomysłu co z nimi robić, więc po kilkudziesięciu godzinach w lokalnych aresztach wypuszcza się ich i po kolejnych kilku dniach można znów próbować szczęścia. Niektórzy przemytnicy sprzedają swoje usługi w pakietach lub z ubezpieczeniem zagwarantowanej przeprawy. I tak można wykupić za 500 EUR miejsce w pontonie, ale bez gwarancji sukcesu. Za 1000 EUR mamy kilka prób w pakiecie, a za kilka tysięcy EUR mamy indywidualną łódź rybacką ze 100% szansą na ucieczkę z Turcji. Każdy kto trafi na Lesvos musi się zarejestrować w obozie Moria, niedaleko stolicy wyspy Mitylini. Obóz jest nazywany „więzieniem” ze względu na drut kolczasty dookoła oraz trudne warunki panujące w środku. Nikt nie jest trzymany w środku na siłę, można wychodzić kiedy się chce, problemem jest to, że nie ma dokąd i po co pójść. Obóz jest usytuowany na wzgórzach oliwnych z dala od miejskich zabudowań. Najbliższe miasteczko nie oferuje żadnej pracy ani atrakcji dla uchodźców, a mieszkańcy od jakiegoś czasu są nastawieni negatywnie. Około 45 minut drogi piechotą znajduje się dawny magazyn przerobiony na miejsce, w którym można spędzić cały dzień i dostać coś ciepłego do jedzenia. Ośrodek prowadzi organizacja One Happy Family, która zatrudnia wolontariuszy z Europy oraz mieszkańców obozu. Ochroniarze, którzy pilnują porządku są uchodźcami, kucharze przygotowujący jedzenia dla ponad 1000 osób dziennie są uchodźcami, osoby prowadzące kawiarnie są uchodźcami, osoby będące trenerami w siłowni są uchodźcami, osoby zatrudnione do drobnych prac budowlanych są uchodźcami itd. W Ośrodku dzieci mogą zapisać się do szkoły (której wg mojej wiedzy UNHCR nie zapewnia), a młodzieńcy mogą pograć w siatkówkę, kosza i piłkę nożną. Kobiety z dziećmi mają specjalne pomieszczenie zapewniające prywatność podczas karmienia swoich dzieci. Starcy mogą po prostu posiedzieć przy kawie i herbacie. Żeby ludzie za bardzo nie przyzwyczajali się do tego, że wszystko dostają od organizacji humanitarnych wprowadzono sztuczną walutę, którą można wymieniać na produkty. Każdy kto przychodzi rano do ośrodka dostaje taką samą ilość pieniędzy do wydania. Nie musi w ogóle wydawać, może sobie zostawić na później. I tak, żeby napić się kawy lub herbaty trzeba zapłacić symboliczną opłatę. Dzięki temu nikt nie wypije 40 szklanek herbaty tylko dlatego, że dają za darmo. Podobna sytuacja jest w wydawaniem ubrań w magazynie. Kobiety przychodzą tam w określone dni tygodnia, mężczyźni w określone, a i tak ilość wydawanych ubrań jest ograniczona na osobę, aby starczyło dla wszystkich.



W oficjalnych obozach ten system działa zupełnie inaczej. Jak, do końca nie wiem, ale gdyby działał dobrze to ludzie nie przychodziliby do ośrodków takich jak One Happy Family. Być może to jest celowe założenie UNHCR. Chodziłoby o to, żeby ludziom nie było za dobrze w obozach przejściowych ponieważ nie chcieliby ich opuszczać a co gorsza skrzyknęli by całą rodzinę, żeby przyjechali bo jest super. Jedno jest pewne, i Unię Europejską i ONZ stać na to żeby tych wszystkich ludzi nawet zakwaterować do hotelu. Albo z powyższego powodu, albo z powodu bałaganu, a przede wszystkim biurokracji nic nie działa tak jak powinno i często obieg dokumentów zamiast trwać miesiąc, trwa pół lub półtora roku, ludzie nie mają butów, nie wiadomo jaki jest ich status itd.



Na początku 2015 roku, kiedy brat jednego z moich rozmówców przypłynął do Europy, był w Morii przez jedną noc. Później dostał bilet na prom do Aten, tam Czerwony Krzyż objął go opieką i dał bilet do Salonik, a następnie na pociąg do Niemiec. Wszystko trwało kilka dni i było sprawnie zorganizowane. Na całą podróż z Damaszku do Berlina wydał 1700 EUR, które otrzymał od rodziny. Po kilku tygodniach chłopak otrzymał status uchodźcy w Niemczech. Dla mojego kolegi było to zbawienne, ponieważ w ten sposób miał kto zapłacić za jego podróż. Jego uchodźcza historia zaczęła się w 2015 roku, kiedy cała rodzina musiała się wyprowadzić z Damaszku do Aleppo. Któregoś dnia rodzice poprosili 18 letniego Hassana (imię zmienione), żeby poszedł do piekarni po pieczywo, aby przygotować posiłek dla braci i sióstr. Podczas gdy nie było go w domu, w budynek uderzyła bomba i cała rodzina w jednej chwili przestała istnieć. Poza tym, że Hassan stracił najbliższą rodzinę, stracił również dach nad głową. Mając jeszcze część bliskich w Damaszku, był zmuszony wrócić do miasta z którego wcześniej musiał uciekać ze względu na represje. Wtedy jego brat zaoferował pomoc i jako niemiecki azylant posiadający stałe zatrudnienie powiedział, że da mu pieniądze na podróż. Pierwszy przystanek podróży był w przygranicznym mieście Idlib, z którego grupa 23 osób nielegalnie przekroczyła granicę z Turcją. Niemowlęta będące pod opieką matek zostały nafaszerowane tabletkami, aby cały czas spały i nie było słychać płaczu. Wszyscy musieli iść w absolutnej ciszy bez możliwości kichnięcia czy potknięcia się. Bez względu na to tureccy pogranicznicy wytropili grupę i zaczęli do nich strzelać. Grupa ratowała się ucieczką z powrotem w stronę Syrii. Przez cały następny dzień szli w pełnym słońcu dookoła często patrolowanych miejsc, aby ominąć posterunki pograniczników. Udało się i następnie grupa została przetransportowana do Izmiru, gdzie po kilku tygodniach oczekiwania podjęto pierwszą próbę przekroczenia morza Egejskiego. Za pierwszym i za drugim razem się nie udało. Za trzecim razem po 3,5h nocnego płynięcia ponton dotarł do greckiej plaży. Uczucie gdy Hassan dotknął europejskiego lądu było nieporównywalnie szczęśliwsze do czegokolwiek pozytywnego czego doświadczył w swoim krótkim życiu. Upadł na kolana i zaczął dziękować Bogu za to, że się udało. Następnie zjawili się oficjele, którzy autokarem przetransportowali grupę do Morii w celu rejestracji i oczekiwania na zgodę na dalszą podróż. Była to już końcówka roku 2016, gdy europejskie granice zostały już pozamykane i żaden kraj nie był już tak chętny do przyjmowania uchodźców z Bliskiego Wschodu. Po kilku miesiącach spędzonych w Morii, gdy dostał kolejne przedłużenie pobytu w obozie, Hassan skontaktował się z bratem i powiedział, że warunki w Grecji są fatalne, wewnątrz obozu jest niebezpiecznie i ma ochotę wrócić z powrotem do Turcji. Brat namówił go, żeby jednak tego nie robił i poszukał sobie miejsca do mieszkania gdzieś poza obozem. Gdyby Hassan wiedział, że półtora roku później będzie nadal czekał na decyzję, pewnie poprosiłby greckie władze o deportowanie z powrotem do Syrii.



Znane są przypadki ludzi, którzy nie chcieli dłużej tu czekać i wrócili do swoich rodzinnych miejscowości. Znany jest mi też przypadek gdy jeden Syryjczyk dostał się do Niemiec i tam osiadłszy ze statusem uchodźcy chciał ściągnąć resztę rodziny zaczynając od swojego brata. Brat utknął w Morii i widząc, że nie ma możliwości ściągnięcia w ten sposób całej rodziny Syryjczyk poleciał na wyspę, wymienił się z bratem dokumentami i wrócił do Syrii do swojej żony i dzieci. Brat, na nie swoich dokumentach poleciał do Niemiec i żyje tam do dzisiaj wspierając finansowo swoją rodzinę w Syrii.




Największym obecnie problemem dla Uchodźców jest brak jakichkolwiek dokumentów pozwalających na dalsze funkcjonowanie w Europie. Jedynymi dokumentami jakie mają to bezwartościowy syryjski lub iracki paszport i kawałek kartki papieru z kolorową pieczątką, która decyduje o ich statusie. Czerwona pieczątka to zmora tysięcy ludzi, którzy czekają na swój dalszy los. Czerwona pieczątka oznacza oczekiwanie na decyzje urzędnika imigracyjnego. Spełnienie wszelkich marzeń to niebieska pieczątka, która pozwala na opuszczenie wyspy i dalszą podróż w strefie Schengen. Jest też pieczątka czarna lub czerwono-czarna, która pozwala na podróżowanie wewnątrz Grecji. Najczęściej powoduje to próbę nielegalnej podróży do Niemiec lub innego zachodniego kraju, w którym jest możliwość uzyskania azylu. Najważniejsze, żeby móc wsiąść na prom wypływający z wyspy na zachód. Przed wejściem do portu stoją policjanci, żołnierze oraz urzędnicy imigracyjni, którzy dokładnie sprawdzają dokumenty każdego, kto zbliża się do promów odpływających z wyspy.



Niezależne organizacje humanitarne pomagają uchodźcom jak mogą (nie tylko syryjskim. Poznałem ludzi z Afganistanu, Ugandy, Kongo, Somalii, Liberii, Iraku, Libii, Algierii, Tunezji, Kuwejtu oraz Iranu). Ludzie, którzy pracują w charakterze wolontariuszy są do przesady zaangażowani emocjonalnie w losy swoich podopiecznych. Najczęściej są to dziewczyny z wysoko rozwiniętych socjalnie krajów takich jak Niemcy, Szwajcaria, Francja, Belgia, Norwegia, Szwecja, Wielka Brytania itd. Pewnie ze względu na aspekt finansowy i charakter wolontariackiej pracy nie ma za dużo osób z krajów europy wschodniej. Prawdopodobnie dwudziestokilkuletniej dziewczynie ze Szwecji łatwiej jest namówić rodziców, żeby wspomogli ją finansowo przez następne kilka miesięcy lub nawet rok ponieważ czuje ona potrzebę pomocy nieznanym ludziom. Taka pomoc polega na rożnych zadaniach. Czasem jest to po prostu spędzanie czasu z ludźmi, którzy przeszli przez piekło wojny i potrzebują pozytywnego towarzystwa. Innym razem dużą pomocą jest bawienie się z dziećmi uchodźców przez cały dzień. Zwykła piłka do gry potrafi odciągnąć masę dzieci od przebywania i myślenia o obozie oraz o wszystkich niedogodnościach z tym związanych. To samo dotyczy nabuzowanych młodzieńczą energią chłopaków. Piłka do siatkówki i kawałek placu z siatką to zajęcie na cały dzień. Zamiast kombinować co ukraść i jak zarobić parę euro, grają cały dzień w siatkę i w ten sposób wykorzystują swoją energię w sposób bardziej kontrolowany i bezpieczny. Nawet zwykły wzmacniacz gitarowy z kabelkiem do puszczenia muzyki z telefonu potrafi na kilka godzin zająć sporą grupę ludzi tańcem do afgańskich lub syryjskich rytmów. W oczach młodych chłopaków często widać desperacje związaną z brakiem możliwości spotykania się z dziewczynami. W warunkach obozowych, kiedy w jednym namiocie jest zakwaterowanych po 8-12 osób, nie ma możliwości spełnienia potrzeb seksualnych młodych ludzi. Zresztą u wolontariuszek, które spędzają tam całe miesiące też widać potrzebę przebywania z płcią przeciwną i intymnych kontaktów. Czy do takich spotkań dochodzi nie wiem, bo na własne oczy nic takiego nie widziałem, ale tylko można się domyślać, że na pewno dochodzi do jakiś form emocjonalnych lub fizycznych kontaktów. Każdy ma swoje potrzeby bez względu na szerokość geograficzną i historia pokazuje, że nawet w najtrudniejszych czasach ludzie potrafią w jakiś sposób zaaranżować spotkania o charakterze intymnym. Myślę, że obustronna egzotyka działa na korzyść takich relacji.




Przy takim natężeniu nieznajomych sobie ludzi z różnych kręgów kulturowych oraz różnych religii łatwo jest o napięcia społeczne. Dlatego wszelka pomoc musi być przeprowadzona w sposób przemyślany i kontrolowany. Posiłki wydaje się w obozie lub ośrodkach o określonej godzinie mimo, że pewnie część jedzenia jest gotowa już wcześniej. Wszystkiego pilnują wolontariusze-ochroniarze, którzy czuwają i wyjaśniają, że dla wszystkich będzie porcja ciepłego ryżu. Jakiekolwiek pomaganie poza oficjalnymi kanałami dystrybucji dóbr materialnych musi się odbywać w sposób bardzo dyskretny i przemyślany. Widziałem na własne oczy sytuację, w której ktoś zrobił zakupy dla rodzin w szczególnej potrzebie. Osoba ta dowiedziała się o ich potrzebach od wspólnych znajomych i postanowiła pomóc kilku wybranym rodzinom. Umówili się na uboczu kilkaset metrów od bram obozu Moria, żeby nikt nie zobaczył, że ktoś z zewnątrz robi zakupy tylko dla wybranych. Od profesjonalnych pracowników niezależnych organizacji humanitarnych wiem, że najgorsze co można zrobić to wejść jak kowboj z siatą słodyczy w tłum i rozdać tym co najszybciej przybiegną, a reszta niech się martwi. Taka sytuacja jest w stanie spowodować katastrofalna w skutkach utratę zaufania do jakichkolwiek pracowników humanitarnych próbujących im pomóc. Nie mówiąc już o niesamowitym poczuciu beznadziei u ludzi, którzy nie otrzymali pomocy mimo, że widzieli z daleka, że coś się dzieje i że coś rozdają.



Jeden z wolontariuszy, których miałem okazję poznać jest uchodźcą z północnego Iraku, który po masakrze Jezydów w 2014 roku zdecydował się uciec z kraju. Jego rodzina zebrała potrzebne pieniądze i podróż zaczęła się wczesną zimą. Po pokonaniu drogi przez Turcję dostał się drogą lądową do Grecji. Następnie przemytnicy zorganizowali w ramie przyczepy ciężarówki podłużny schowek dla 7 osób. Schowek był na tyle ciasny, że trzeba było wchodzić pojedynczo i pierwsza osoba musiała się doczołgać do końca przyczepy a ostatnia zamykała właz schowka. Uciekinierzy dojechali w okolice włoskiego Bergamo i zrezygnowali z dalszej ekstremalnej jazdy w stronę Niemiec. Kierowca ciężarówki obiecał, że zadzwoni po taksówkę, żeby zawieźć ich do najbliższej miejscowości, ale zadzwonił po włoską policję. Widząc, że w okolicy zaczęły krążyć patrole umundurowanych, grupa postanowiła się rozdzielić na mniejsze, dwuosobowe podgrupy. Krótko po tym jedna z grup została zatrzymana. Pozostali postanowili się ujawnić i rozpoczęto rozmowy z policjantami. Gdy włoscy policjanci dowiedzieli się, że uchodźcy nie zamierzają zostać na terenie Włoch, pozwolono im podróżować dalej. Z Bergamo pojechali pociągiem do Rzymu i stamtąd do Genewy. Tam ktoś zorganizował mieszkanie, w którym można było porządnie zjeść i odpocząć kilka dni. Do mieszkania też zawitała policja, ale podobnie jak we Włoszech, policjanci uznali, że nie będą interweniować i pozwolą grupie podróżować dalej. W Genewie udało się zorganizować kolejnego przemytnika, który ciężarówką zawiózł ich do Niemiec. W pierwszej miejscowości po przekroczeniu granicy, kierowca oświadczył, że to koniec podróży i kazał wszystkim wysiąść. W ten sposób cała grupa w grudniową noc znalazła się na terenie Niemiec. Postanowili, że pójdą się ogrzać do supermarketu lecz ten był zamknięty jeszcze przez kilka godzin. Wtedy postanowili, że pojadą na stacje kolejową. Kierowca taksówki, który ich wiózł, powiadomił o tym fakcie policje i na stacji kolejowej wszyscy zostali aresztowani. Okazało się, że policjanci niemieccy są bardzo mili i zapewniono im ciepły posiłek, nocleg na komisariacie oraz rano dostali dokumenty tranzytowe i bilet na pociąg do Monachium.
Dokumenty były ważne przez kilka następnych dni więc postanowiono, że pojadą dalej na północ. Po dotarciu do Frankfurtu zgłosili się do ośrodka dla imigrantów i po kilku tygodniach wszyscy dostali Azyl na terenie Niemiec. Teraz Irakijczyk może podróżować legalnie po całej Europie i kiedy tylko dostaje wolne od swojego niemieckiego pracodawcy, przylatuje na Lesvos, aby pomagać innym, którzy mieli mniej szczęścia i utknęli na wyspie na lata.



Pojechałem na Lesvos z chęcią zrobienia materiału o wolontariuszach z różnych NGOsów, którzy przyjeżdżają tu za własne pieniądze i pomagają w codziennym bytowaniu uchodźców. Okazało się, że nie jest to takie proste. Większość organizacji do których się odezwałem, nawet nie odpisała na moje wiadomości. Ci, z którymi udało mi się skontaktować przez wspólnych znajomych uznali, że nie życzą sobie, żeby fotografować ich pracę. Do kilku organizacji udało mi się dotrzeć przez innych wspólnych znajomych lecz fotografowanie było obwarowane wieloma zasadami, które często uniemożliwiały zrobienie rzetelnego materiału. Ile razy podnosiłem aparat do oka, widziałem, że powoduje to poruszenie wśród wolontariuszy i gorączkowe upewnianie się czy to co akurat chce teraz sfotografować, oni na pewno chcą mi pokazać. Jeden z koordynatorów, po kilku godzinach oczekiwania na zgodę na fotografowanie jego pracy, powiedział, że oczywiście mogę robić zdjęcia, ale muszę pamiętać, że jego organizacja ma najlepszych prawników w Londynie i w razie jeśli moje zdjęcia zostaną opublikowane z opisem, który jemu się nie podoba muszę się liczyć z potężnym pozwem. Stwierdziłem, że moja praca, za moje własne pieniądze, bez wsparcia jakiejkolwiek redakcji nie jest warta takiego poświęcenia. Zrobiłem mu symbolicznie kilka zdjęć, które odłożyłem szybko do przysłowiowej szuflady.




Obóz Moria jest niedostępny. Jedyna opcja, żeby tam wejść i pokazać warunki w jakich mieszkają uchodźcy (którzy chętnie by pokazali swoje namioty) to przejście przez dziurę w płocie na tyłach obozu i ryzykowanie aresztowaniem. Oczywiście najważniejszą rzeczą jest poszanowanie prywatności osób i tak obdartych z wszelkiej godności, którzy mieszkają w przepełnionych namiotach. W okolicy obozu nie noszę nawet aparatu na szyi w gotowości do zrobienia zdjęcia. Aby nie stwarzać jakiejkolwiek sytuacji, w której ktoś mógłby poczuć się niekomfortowo, noszę aparat luźno na ramieniu. Swoją drogą, kto ma znajomych z kręgu kultury arabskiej wie, że ich fejsbuki gotują się od ilości zdjęć, komentarzy i relacji na żywo w każdym miejscu i o każdej porze dnia i nocy. Robienie zdjęć iPhonem jest dla tłumu całkowicie transparentne podczas gdy robienie zdjęć dużym aparatem z dużym obiektywem to zupełnie co innego.


Miałem możliwość odwiedzenia jednej z Jezydzkich rodzin na terenie obozu Kara Tepe znajdującego się niedaleko Morii. Obóz bardzo ładny, kontenerowy, z prądem i ładowarkami USB wewnątrz izb mieszkalnych. Widać tam zalążki normalności, nie ma wszechobecnego syfu, ludzie żyją w warunkach nie urągających ludzkiej godności. W związku z tym, że wizyta nie była oficjalna (agencja z którą współpracuje nie pozwoliła mi się „akredytować gdzie popadnie”) i nie miałem zgody na fotografowanie obozu w środku, zrobiłem tylko kilka zdjęć wewnątrz kontenera znajomej rodziny. Żona wraz z córką pana Karima (imię zmienione) przygotowały wspaniały posiłek, na który zostałem zaproszony. Smażone bakłażany, talarki ziemniaczane, pomidory, ogórki, pieczywo, fasola z makaronem, skrzydełka kurczaka w ryżu. Nigdy im nie zapomnę tej bezinteresownej gościnności.



Obóz przejściowy Skala Sikamineas na północy, to bardzo schludne miejsce. Robiąc zdjęcia z publicznej drogi obok obozu, podeszli do mnie pracownicy UNHCR i zapytali czy mam zgodę na fotografowanie. Po kontakcie ze swoim włoskim szefem Luigi powiedzieli mi, że ok, z drogi mogę zrobić kilka zdjęć, ale mam nie podchodzić za blisko płotu. Swoją drogą obóz w tym czasie był pusty i nikogo poza pracownikami UN nie było w środku,. W tym samym czasie pojemność odległej o nieco ponad 50 km Morii to 3000 ludzi, a wg ostatnich oficjalnych statystyk ilość ludzi w środku wynosi 5689 dusz.